Listy
Rastatt, 22 marca 1946r.
ulica Kanalstr. 6
Szanowny Panie Maecklenburg!
Kilka dni temu, ku mojemu ogromnemu zdziwieniu, otrzymałam od Pana list. Postaram się zdać Panu krótką relację z życia w zniszczonym Pieniężnie. Wraz z rodzicami uciekliśmy z miasta w dniu 10 lutego 1945r., doszliśmy aż do Kartuz (Karthaus). Po zajęciu miasta przez Rosjan zostaliśmy wysłani z powrotem do Pieniężna – 180km marszu – gdzie moja rodzina dotarła 2 kwietnia 1945. Mnie po drodze zatrzymano i zmuszono do pracy, dlatego dołączyłam do nich dopiero w połowie maja. Miasto wyglądało okropnie; większość budynków spłonęła lub została zrównana z ziemią. Oba osiedla nadal stały, podobnie jak dużo domów przy ul. Generalskiej (Hindenburgstraße) i ul. Królewieckiej (Zintener Straße); poza tym ocalała większość domów przy ul. Mickiewicza (Mühlenweg), ul. Kościuszki (Heisterer Weg), Misja św. Wojciecha, oba kościoły, szpital, rzeźnia oraz kilka budynków należących do kolei. Zniszczeniu uległ dworzec, warsztat samochodowy Heppnera, trzy banki, cały rynek oraz pozostałe domy. W domu przy ul. Generalskiej (Hindenburgstraße), w którym niegdyś mieszkali nauczyciele Lange i Müller, urządzono rosyjski punkt dowodzenia. Potem przejęli go polscy żołnierze. W najlepiej zachowanych domach zamieszkali Rosjanie lub Polacy. Mieszkańcy, którzy z czasem powrócili do miasta, musieli mieszkać w ruinach. Żywili się tym co znaleźli, np. ziemniakami. Pracę wynagradzano 300g mąki – to musiało wystarczyć na upieczenie chleba i do gotowania. Pracować musiał każdy w wieku od 14 do 60 lat – na polu lub przy pracach porządkowych, np. grzebanie ludzki i zwierzęcych ciał lub ładowanie na wozy wszystkiego, co się nadawało do użytku. Zarówno z Pieniężna, jak i okolicznych wsi i w ogóle z całych Prus Wschodnich wywożono do Rosji najróżniejsze rzeczy: maszyny, części do maszyn, rowery, maszyny do szycia, maszyny rolnicze, meble, dywany, obrazy, zegarki, fortepiany, fisharmonie, radia; później przyszła kolej na zwierzęta domowe, - od krowy po kurę, wszystko zabierano; nigdzie w okolicy nie było słychać piania kogutów – za to nie brakowało myszy i wszy. Ludzie niebawem zaczęli chorować i umierać; nikt się tym nie przejmował. Tyfus, czerwonka, załamania nerwowe, zaburzenia układu krążenia itp. były na porządku dziennym. Nie było nikogo, kto pomógł. Prowizoryczną przychodnię trzeba było zamknąć, ponieważ Rosjanie przestali dostarczać dodatkową żywność, a zapasy lekarstw, zebrane z tak ogromnym trudem, nie starczyły na długo. Nawet pozyskanie wody pitnej stanowiło poważny problem. Brakowało jakiejkolwiek organizacji, nie było prądu, a ludzie musieli od świtu do zmierzchu pracować. Utrzymywano tak szybkie tempo pracy, że niektórzy po prostu nie wytrzymywali. Przechodzący przez nasz miasto Rosjanie plądrowali i zabierali ludziom wszystko, co przedstawiało dla nich jakąś wartość. Nocą słychać było krzyk kobiet i dziewczynek molestowanych przez Rosjan. Ludzie żyli w strachu – wobec wszystkiego obojętni, zrozpaczeni i opuszczeni. W połowie czerwca przybył do nas arcykapłan Mattern; udzielał ludziom duchowego wsparcia, dając nadzieję i siłę płynącą z modlitwy. Pomagał gdzie tylko mógł, pocieszał, odwiedzał chorych, nauczał dzieci i grzebał zmarłych błogosławiąc ich
w imieniu kościoła. On sam nie posiadał już niczego, ale każdy, starał się mu pomóc, dzięki czemu zdołał się wkrótce jakoś urządzić.
Z dniem 1 września Warmia stała się polska. Rosjanie wycofali się w okolice Cynt (Zinten, obecnie Kornewo w Obwodzie Kaliningradzkim). Zaczęło przybywać Polaków. Od tej pory było jeszcze gorzej; kradli i rabowali, gdzie tylko mogli. Teraz nawet ludzie w wieku do 70 lat musieli pracować. W zamian dostawali tylko odrobinę jedzenia, żadnych pieniędzy. Za przyzwoleniem polskich urzędników opuściliśmy więc niegdyś kwitnącą, a teraz powoli konającą, krainę. Krainę, która stała się naszą drugą ojczyzną, a która obecnie zdana jest na łaskę i niełaskę obcych władz.
Podczas naszego pobytu w Pieniężnie zmarli: kupiec Karbaum, pani Sperling, krawcowa Möller, siodlarz Reimer, piekarz Grunwald, bednarz Neumann, pani Angrick i jej syn Lothar, Klaus Poschmann, pan i pani Krause (bank), dwójka dzieci pani Hub. Hiepel (w drodze), pani Neidhardt
i pani Schrade były chyba bardzo chore, pewna panna Gaude (kapeluszniczka u kupca Gruhna) wraz
z matką popełniły samobójstwo, panna Reimer, panna Austen (ul. Lidzbarska/Heilsberger Str.), kolejna panna Austen (renciska mieszkająca w domu naprzeciwko dolnego cmentarza), pani Schacht (pracowała w domu wikariusza), stolarz Block; zamordowano trzech członków rodziny Huhn (Cieszęta/Sonnenfeld). Nie wiadomo co się stało z panną Kalski, Bellgardt (ulica Kirchenstaße/rynek) oraz panną Rosą Waff; zaginęła rodzina Lamshöft z ul. Królewieckiej (Zintener Straße) i rodzina Krause z naszego domu. Pani Lucie Neudenberger podobno przebywa ze swoją matką i dziećmi
w Rybakach (Fischhausen, obecnie Primorsk w Obwodzie Kaliningradzkim); podobno zatrzymało się tam jeszcze więcej osób, m.in. pewien malarz i szewc Bellgardt (ale nie von Fransecky). Pracują tam dla Rosjan; podobno przebywają tam także członkowie (chłopak i dziewczyna) rodziny Romanowski (stadnina). W Pieniężnie pozostali: krawcowa Grunwald, pani Wagner (drogeria), pani Poschmann (syn i matka, ul. Lidzbarska), żona mechanika Poschmanna z dziećmi, dwója dzieci pani Angrick, pewna pani Krüger (jej mąż należał do roratystów), rodzina Neumann (spółdzielnia), pani Kluth
z dziećmi, pan Braun (urząd stanu cywilnego), kołodziej Braun, malarz Wichmann wraz z żoną, żona siodlarza Poschmanna, dwie panie Poschmann (ul. Mickiewicza/Mühlenweg), malarz Kretschmann, pan Reimann (przedsiębiorstwo budowlane), handlarz bydłem Rubel wraz z żoną, rolnik Braun (obok Splanemanna), panna Reimer (obok kupca Klawki), pan Berneike (wycena bydła) bez rodziny, rolnik Hugo Sommer (region podmiejski), żona szewca Tolksdorfa, kościelny Kemkowski wraz z żoną i córką, poza tym bliscy szklarza Tilly, pani Aßmann wraz z córką (dentystka), piekarz Klein z rodziną, pani Maria Grunwald (region podmiejski, rolniczka), rodzeństwo burmistrza Marxa i krawiec Festag. Pewien człowiek o nazwisku Stange przez pewien czas pełnił rolę burmistrza, poza tym w mieście można było zastać: panią Schacht (początkowo kelnerka u pana Kohlhaasa, potem pracowała dla kolei) wraz z córką i rodzicami, panią Kodritzki (Żugienie/Sugnienen) wraz z dwiema córkami, żonę i matkę pana Kuhna odznaczonego Krzyżem Rycerskim, Schradego (osiedle), panią Tolksdorf (rolniczka, ul. Ornecka/Wormditter Str.) wraz z dwiema córkami, żonę siodlarza Goldberga, żonę rzeźnika Fieberg z dziećmi, pannę Edeltraut Drywa (osiedle przy ul. Kościuszki/Heisterer Weg), panią Grunwald (rolnik obok Müllera, ul. Kościuszki), panią Wölki (ul. Królewiecka/Zintener Str.; z dwoma synami), rodzinę Keuchel, rodzinę Mix (jedna córka była u rzeźnika Langego). Podane przeze mnie informacje są zgodne z prawdą. W końcu przez wiele miesięcy z nimi wszystkimi żyłam i pracowałam. Nie wiem co się stało po naszym odejściu. Mam nadzieję, że mogłam Panu pomóc. Życzę Panu i Pańskiej rodzinie wszystkiego dobrego. Serdecznie pozdrawiam
Elisabeth Falk.
St. Peter, 1 sierpnia 1946r.
Szanowny Panie Maecklenburg!
Wczoraj otrzymałam Pański list i chciałabym Panu z całego serca podziękować. Pozwoli Pan, że odpowiem na Pana pytania. Chłopiec od Romanowskich przybył z chłopcem od Bartscha, który pracował u Romanowskich. Przyszli do Pieniężna z Neukuhren (obecnie Pionerski w Obwodzie Kaliningradzkim), było to we wrześniu. Spotkałam tych chłopców przy gazowni, gdy szłam po wodę. Nie było z nimi córek Romanowskiego, ponieważ obie chorowały. Powiedziałam im, że ich rodziców tutaj nie ma, następnego dnia wrócili do Neukuhren. Nie chcieli zgubić sióstr. Córka Bartscha przebywa z córkami Romanowskich. Obie wyzdrowiały i pracują dla Rosjan. Tę informację przekazał nam w styczniu syn pani Engelberg Mehlsack (żona rybaka), który do stycznia pracował
z dziewczynami. Gospodarstwo Romanowskiego nie ucierpiało, tymczasem reszta miasta to po prostu sterta gruzu. Pana dom, Panie Maecklenburg, zamieszkują Polacy. Zawisła na nim polska flaga. Chciał Pan jeszcze poznać losy pana Schellera. Otóż do listopada 1945r. pewien Ehlert z Pieniężna przebywał z panem Schellerem w dużym magazynie w Gdańsku (Danzig). Ten Ehlert wrócił w listopadzie 1945r. do Pieniężna, ponieważ miał zaledwie 16 lat. W tym magazynie dawano bardzo mało do jedzenia. Jestem pewna, że do 1 maja 1946r. pan Scheller nie wrócił do Pieniężna. Jeżeli będzie Pan pisał list do pani Scheller, to proszę ją ode mnie serdecznie pozdrowić. Także Pan Reimann był do 1 maja 1946r. w mieście. Mieszkał u rodziny Sommer, na obrzeżach miasta. Pan Sommer został zabrany do Braniewa (Braunsberg), wraz z panem Rubelem i panem Behrendtem (piekarz). Wszyscy trzej zmarli w Braniewie. Kupiec Karbaum zmarł w Pieniężnie. Pani Sommer zachorowała i niebawem także zmarła. Pana Reimanna też by Pan zapewne nie poznał. Może być Pan szczęśliwy, drogi Panie Maecklenburg, że ma Pan przy sobie rodzinę. Rzadko słyszy się dobre wieści. Pan Reimann jest bardzo nieszczęśliwy. Ja zostałam w naszym ojczystym miasteczku do 1 maja 1946r. Gdybym nie zachorowała, zapewne zmuszono by mnie do pracy. Jakże się cieszę, że zdołałam wyrwać się ze szponów tych ludzi. Szanowny Panie Maecklenburg! Mam do Pana gorącą prośbę. W dniu 2 listopada 1945r. Polacy odesłali transportem moje jedyne dziecko wraz z moją matką, nie mogłam jechać z nimi, ponieważ byłam przykuta do łóżka (tyfus). Teraz rozpaczliwie szukam mojego dziecka i matki. Napisał Pan, że dotarło do Pana 800 listów z adresami naszych rodaków. Stąd moja prośba, aby Pan sprawdził, czy wśród nich jest adres kogoś, kto również został wywieziony transportem z 2 listopada 1945r. Anna Marquardt (osiedle Pieniężno), Johanna Hennig (osiedle Pieniężno), Haustein (Żugienie/Sugnienen), Anna Lange z d. Meißner (Pieniężno, Baderstraße/rynek), pani Wichert (matka odznaczonego Krzyżem Rycerskim), panna Maria Hennig. Gdyby Pan miał informacje na temat losu którejś z tych osób, to by mi to bardzo pomogło. Może dowiedziałabym się w końcu, gdzie przebywa moje ukochane dziecko i matka. Pani Goldberg, która także jechała tym transportem, została pochowana koło Lübz, a więc w rosyjskiej strefie okupacyjnej. Jak tylko się o tym dowiedziałam, napisałam list do oddziału centrum poszukiwań w Schwerinie. Gdyby mógł mi Pan dać jeszcze jakieś wskazówki, to byłabym bardzo wdzięczna. Czasami jestem bliska rozpaczy; bez grosza przy duszy, wygnana z ojczyzny, mąż nie żyje, a teraz jeszcze nie mogę odnaleźć dziecka i matki, zbyt wiele tych nieszczęść. Szanowny Panie Maecklenburg! Podam Panu daty i miejsca urodzenia moich bliskich i gdyby udało się Panu zdobyć jakieś informacje, bardzo proszę mnie powiadomić (Heinz Poschmann, ur. 25 marca 1934r. w Pieniężnie. Moja matka: Anna Grunwald, Pieniężno, ur. 5 października 1872r. w Braniewie/Braunsberg). Byłabym Panu niezmiernie wdzięczna. O naszym miasteczku napiszę Panu w innym liście.
Pozdrowienia dla Pana i ukochanej rodziny
Pani Maria Poschmann
Godelheim, 12 stycznia 1954r.
Szanowny Panie Maecklenburg!
Bardzo chętnie pomogę Panu w uzyskaniu potrzebnych informacji, lecz pragnę z góry zaznaczyć, że nie powiem Panu więcej niż pozostało mi w pamięci. W dniu 10 lutego 1945r. pojechaliśmy ciężarówką Wehrmachtu do Braniewa (Braunsberg). Na wiadukcie ul. Kościuszki (Heisterer Weg) stał rosyjski czołg i ostrzeliwał nasze miasto. Trafił dom stolarza Haasego przy ulicy Mauerstraße /rynek/. W tym dniu uciekła większość mieszkańców, którzy dotąd opierali się ewakuacji. Droga na Sawity (Engelswalde) była zatłoczona, wszędzie pełno ludzi z małymi wózkami lub sankami. Nam udało się zabrać z żołnierzami, którzy wracali do swoich koszar. Jechaliśmy do naszego syna, który w Braniewie prowadził swój sklep mięsny. Jakiś czas temu został ciężko ranny, wobec czego zwolniono go z Wehrmachtu. Niestety nie mogliśmy od razu jechać dalej. Komendant
z Braniewa, major Kluth, wydał naszemu synowi rozkaz pozostania na swoim stanowisku. Musiał więc prowadzić sklep, do czasu odwołania rozkazu. W tym czasie jak tu przebywaliśmy, miasto mocno ucierpiało wskutek nalotów. Od 21 lutego Braniewo znalazło się pod silnym ostrzałem wrogiej artylerii. Następnego dnia, 22 lutego, gdy już prawie całe miasto stało w płomieniach, wyruszyliśmy na naszych dwóch wozach w kierunku miejscowości Narmeln. Obraliśmy drogę przez zamarznięty zalew. Jednym wozem jechał mój syn wraz z żoną i dwójką swoich synów, a drugim moja żona, jedna córka i ja. Jeszcze przed Narmeln ujrzeliśmy coś okropnego. Na lodzie utworzył się sznur wozów z uciekinierami, długi na kilka kilometrów. Nie mogliśmy jechać dalej, a tym bardziej zawrócić. Nocne niebo było pogodne, księżyc jasno świecił, co chwila pojawiały się niewyraźne sylwetki samolotów. Dzięki zdecydowanej postawie mojego syna przedarliśmy się aż do Narmeln. Dotarliśmy tu przed południem, dopiero teraz była okazja do odpoczynku. Za dnia widoczność była doskonała, wrogie samoloty, jeden za drugim, ostrzeliwały wozy stojące na lodzie. W południe wyruszyliśmy do Łysicy (Kahlberg), podążaliśmy wzdłuż brzegu.
Nie było mnie przy tym, jak Rosjanie wkraczali do naszego miasta. Według opowieści kilku napotkanych rodaków, przejęciu miasta towarzyszyły ciężkie walki. Podobno dwa razy udało się odeprzeć wroga. Od Wejherowa (Neustadt in Westpreußen) dzieliło nas zaledwie 11km, gdy nagle zostaliśmy zatrzymani przez Rosjan. Stało się to 11 marca. Zabrano nam nasze konie, mogliśmy jednak wybrać w zamian jakieś konie, które oni nam zaoferowali (kaleki), pozwolili nam także zabrać jeden wóz. Kazali opuścić miejscowość. Ruszyliśmy dalej w kierunku Pomorza. Nocą 13 marca zatrzymali nas Rosjanie jadący w przeciwnym kierunki, chcieli zabrać moją córkę. Ona stawiała opór, więc żołnierz oddał w jej kierunku dwa strzały. Jedna kula trafiła ją nad a druga pod sercem. Dziesięć godzin później zmarła. Mówię o córce, która była na przyuczeniu w drogerii Wagnera (wówczas w wieku 24 lat). Następnego dnia, przed południem, zabrali mojego syn. Po bliznach poznali, że był niemieckim żołnierzem. Do dzisiaj brak o nim jakichkolwiek wieści. Kilka dni później skierowano nas na jakieś podwórze, gdzie kazano nam zejść z wozu i odejść; nie mogliśmy niczego zabrać. Dalej poszliśmy więc pieszo. Jakiś czas później pewien Rosjanin powiedział nam, że Prusy Wschodnie zostały odzyskane przez Niemców, że są znowu wolne. Postanowiliśmy powrócić do naszej ojczyzny. W drodze powrotnej musieliśmy żebrać, żeby nie zginąć z głodu. Dzień przed Zielonymi Świątkami dotarliśmy zmęczeni i wygłodzeni do naszego Pieniężna. Wraz z innymi znaleźliśmy schronienie w domu rodziny Anhut. Był to jeden z niewielu nieuszkodzonych budynków. Mieszkało tu ponad 80 osób. Powiedziano nam, że ponad dwustu wróciło. W domach przy ul. Generalskiej (Hindenburgstraße) i ul. Królewieckiej (Zintener Straße) roiło się od Rosjan. Byliśmy jednak pełni nadziei, w końcu nadszedł koniec tej tułaczki, powróciliśmy do naszej ojczyzny. Ale rzeczywistość nie nastrajała optymistycznie. Musieliśmy znosić tych prostaków. Urządzili punkt dowodzenia w domu nauczyciela przy ul. Generalskiej. Mieli tu tłumacza, któremu powierzono kontakty z Niemcami. Dość dobrze nas traktował. Był jeszcze pewien Paul Stange z jednostki ochrony przeciwlotniczej, który niegdyś chodził po domach i sprawdzał, czy okna są zaciemnione. Ten drań sporządził listę osób, którzy według niego należeli do partii. Swoją listę przekazał tłumaczowi i oficerom, który do nas przyszli. W nagrodę został burmistrzem. Na szczęście nie na długo. Wybrał dwie młode kobiety, które miały mu pomagać. Były nimi Maria Schacht, z d. Misikowski oraz Pani Schwarz, z d. Keuchel. Obie damy nawiązały niebawem zażyły kontakt z Rosjanami, po czym Stange został zwolniony. Na Rosjan w zasadzie nie można było narzekać. Oczywiście musieliśmy pracować, a wszelkie przydatne rzeczy: maszyny do szycia, fortepiany, maszyny rolnicze, zostały zebrane i wywiezione. Trasa kolejowa prowadząca przez Cynty (Zinten, obecnie Kornewo w Obwodzie Kaliningradzkim) do Królewca (Königsberg) była w porządku. Do Olsztyna (Allenstein) musiano wszystko wozić ciężarówkami. Na początku września Rosjan zastąpili Polacy. Od tej pory było znacznie gorzej. Część ziarna zbieranego z pól należało przeznaczyć dla Rosjan, usypywaliśmy z nich duże kopce na polach. To co zostawało dla Niemców, zwożono do trzech stodół – tak zarządził rosyjski komendant. Jednak po przyjściu Polaków zaczęło się rabowanie naszego zboża i pędzenie wódki. Zabrano nam także rzeczy, które wyciągnęliśmy spod gruzów. Najgorsi byli policjanci. Przychodzili nocą i zabierali co chcieli.; nawet łóżko, na którym akurat się spało. Na komendę potrafili zaciągnąć każdego, mężczyzn, kobiety, a nawet małe dziewczynki. Wszyscy byli bici i molestowani. Nie słyszałem, aby w tym czasie jakiś Rosjanin kogoś pobił.
Odnośnie walk o Pieniężno mogę tylko powiedzieć, że miasto dwa razy zostało przejęte przez wroga, po czym znów odbite przez naszych. Prawdopodobnie nie było tu zbyt wielu uciekinierów z okolicznych miejscowości. Ornetę (Wormditt) ewakuowano o wiele wcześniej, wszyscy zmierzali do Braniewa (Braunsberg) lub Królewca (Königsberg). Nie potrafię niczego powiedzieć o działaniach wroga w tym regionie, ani o szkodach jakie wyrządził po wkroczeniu do miasta. Wiem tylko, że oblicze miasta zmieniło się nie do poznania. Most kolejowy został wysadzony – łuk nad drogą do doliny Wałszy. Filar od strony dworca wysadzili Rosjanie na krótko przed swoim odejściem w 1945r. Gazownia i zakład wodociągowy nie zostały uszkodzone. Elektrownia praktycznie zniknęła. Śluzy są całe. Przed śluzą, na ścieżce do Kajnit (Heistern), spadła bomba lotnicza. Przez powstały krater woda przeciekała do sąsiedniego stawu. Strumień napływającej wody nabrał z czasem na sile i zaczął podmywać nasyp kolejowy przy stawie. Gdy Rosjanie weszli do miasta, zastali zaledwie garstkę mieszkańców. Konduktor pocztowy Neumann leżał w kraterze, do połowy przysypany ziemią. Georg Block wraz z żoną i Martą Neumann spoczęli przysypani w gruzach domu państwa Block. Pan Krause z żoną zginął w budynku Georga Lamshöfta. Siodlarz Paul Goldberg z żoną również tam byli. Goldberg udał się do Woli Lipeckiej (Lindmannsdorf), ale już nie wrócił. Jego żona została w Pieniężnie. Gdy Polacy przejęli miasto, było nas tu ok. 200. Polacy sami obsadzili stanowisko burmistrza, jedynie owe dwie panie, o których wspomniałem wcześniej, pozostawiono w urzędzie jako rozrywkę dla Polaków. Rosjanie w ogóle nie zważali na sprawy kościelne. Polacy z kolei zadbali o naprawę kościoła i regularnie z niego korzystali.
Odnośnie naszego miasta: Wszystkie trzy kościoły ucierpiały jedynie w małym stopniu. Ewangelicka plebania też się zachowała, podobnie jak szpital, rzeźnia, szkoła zawodowa, wieża ciśnień i gospodarstwo Romanowskiego. Dworzec został całkowicie zniszczony. Prawie wszystkie budynki mieszkalne osiedli ocalały, zamieszkali w nich Polacy. W Pana domu także mieszka Polak, zrobiłem mu piec kuchenny z piekarnikiem. Dom zdrojowy oraz dom Hiplera w dolinie Wałszy przetrwał wojnę cało. Dom misyjny został nieznacznie uszkodzony. W 1947r. w Pieniężnie było już trzech polskich ojców misjonarzy i dwudziestu braci. Założyli gospodarstwo, mieli dziesięć krów i cztery konie. Zaopiekował się nimi braciszek zakonny (bez święceń), który był tutaj już wcześniej. W referendum postawił na Polskę. W ich domu mieszkały jeszcze dwie niemieckie rodziny, które zagłosowały podobnie. Polscy ojcowie zakonni cieszyli się dużym poważaniem. Wraz z Kemkowskim wykonywaliśmy dla nich sporo prac. Nie dość, że nam płacili, to jeszcze dawali dobre jedzenie. W pierwszych dniach 1946r. Polacy zaczęli wyrzucać Niemców na zachód. Było to zimą. Rankiem przychodziła milicja, kilku wybranym rodzinom kazała się pakować i stawić się w budynku szkoły zawodowej. Tutaj odbywały się rewizje i jeśli Polakom coś się spodobało, to po prostu to zabierali. Następnie pędzono wszystkich do Ornety, a stąd wywożono do Rzeszy. Niektóre kobiety dotarły tam w samych halkach i rajstopach. Tak życie toczyło się do maja 1947r., w którym to miesiącu zorganizowano wielką akcję przesiedleńczą. W mieście zostało zaledwie pięciu Niemców, kazano nam podpisać papiery. Kemkowski z córką, jego żona zmarła w Pieniężnie, pani Braun – akuszerka z Piotrowic (Peterswalde) – moja żona i ja. Do lipca 1948r. byliśmy sami wśród Polaków. Pięć razy starosta nakłaniał nas do zmiany obywatelstwa, lecz my byliśmy nieugięci. Za każdym razem mówiliśmy mu: „Niemcy są naszą ojczyzną, nie Polska”. W lipcu 1948r. w końcu nas wypędzono. Trafiliśmy do Turyngii (Thüringen). Kemkoski osiadł w Jenie, my z kolei pod Erfurtem. Pozostaliśmy tu przez rok. Nasza starsza córka trafiła z Holsztyna (Holstein) do Westfalii (Westfalen); przysłała nam pozwolenia na osiedlenie się w tamtym regionie. Pojechaliśmy do niej w październiku 1949r. Nasz najmłodszy syn został pochowany cztery kilometry stąd. Przez wojnę straciliśmy troje dzieci. Obecnie żyje nam się całkiem dobrze, głównie dzięki mojej rencie inwalidzkiej oraz emeryturze moich rodziców.
Wszystko opowiedziałem Panu tak, jak zachowało się to w mojej pamięci.
Ed. Browatzki z żoną
Stało się to co przewidział Stephan Röhrich, radny miasta i jeden z najstarszych mieszkańców, tuż po I wojnie światowej - nasze ukochane Pieniężno upadło.
Całe miasto legło w gruzach. Tylko skromna część budynków przetrwała wojnę, lecz nawet one zostały okradzione i spustoszone. Mieszkańców wygnano, skazując na tułaczkę po pozostałej części niemieckiej ojczyzny. Wielu z nich spotkała śmierć, część konała w ojczyźnie, część pochowano w obcej ziemi. Niech Bóg otworzy przed nimi wrota do niebiańskiej ojczyzny.
Świętym obowiązkiem wszystkich tych, którzy przetrwali, jest wspieranie siebie wzajem. Pomagajmy z całych sił tym, którzy są w potrzebie. Wszyscy prosimy Boga o to, abyśmy my lub nasze dzieci, kiedyś mogli powrócić do ojczyzny. Musimy być przygotowani, żeby móc przyczynić się do odbudowy naszej ojczyzny, gdy nadejdzie decydująca chwila.
Data dodania 11 kwietnia 2012