Upadek Mehlsack. Ralacja Arcykapłana Mattern
Upadek Pieniężna
Arcykapłan Mattern
Arcykapłan Mattern, który przeniósł się z Gdańska (Danzig) z powrotem do Pieniężna, zdaje relację z czasu, który spędził do 4 listopada 1946 wśród Rosjan i Polaków. Prezentuje nam obraz zniszczonego wojną miasta.
W styczniu 1945r. miasto było prawdziwym obozem wojskowym; pełno było żołnierzy i uciekinierów. W dniu 27 stycznia wróg przeprowadził pierwszy nalot na miasto, zginęło 20 osób.
W kolejnych dniach liczba ofiar rosła. Prawdziwym okrucieństwem było to, że wrogie samoloty ostrzeliwały kolumny uciekinierów podążających ulicami miasta. 27 stycznia w plebanii wypadły wszystkie szyby, przez co budynek nie nadawał się do dalszego zamieszkiwania. Znalazłem schronienie w banku Schulza. Mszę już od kilku dni odprawiałem w kościele św. Jakuba.
W poniedziałek, 5 lutego, odbył się zmasowany atak na miasto. Ucierpiało także Henrykowo (Heinrikau), Braniewo (Braunsberg) i Cynty (Zinten, obecnie Kornewo w Obwodzie Kaliningradzkim). Od godz. 8 rano, aż do zmroku spadały bomby. Dokładnie o godz. 8 udzielałem komunii, gdy jeden z wrogich pilotów zrzucił bomby na kościół. Otuleni gęstym pyłem dziękowaliśmy Bogu, że nic nam się nie stało - tym bardziej gdy spostrzegliśmy, że ołtarz został trafiony aż 11 razy. Tabernakulum zostało uszkodzone, wszędzie gruz i szkło. Nam się nic nie stało. Tylko jedna kobieta została raniona w biodro. Zakrystia znajdująca się za ołtarzem leży w gruzach.
10 lutego żołnierze nakłaniali pozostałych mieszkańców do opuszczenia miasta. Większość się opierała. Część uciekinierów dotarła z P. Jungiem do Danii, inni do Gdańska (Danzig), na Pomorze lub jeszcze dalej. Jeżeli chodzi o mnie, to postanowiłem zostać w Braniewie, aby mieć krótszą drogę powrotną. Jednak już 12 lutego wraz z moją szwagierką (Pani Mattern-Braunsberg) i siostrą (Pani Kraft-Wormditt), przemierzaliśmy pokryty lodem zalew. Kierowaliśmy się na Gdańsk, gdzie dotarliśmy 16 lutego. Ropniak w prawym kolanie wywołał u mnie wysoką gorączkę. Nie zapomnę, jak biskup Kaller i biskup Spleth stali przy moim łóżku udzielając mi biskupiego błogosławieństwa. 24 lutego przeszedłem operację w szpitalu Najświętszej Marii Panny. Byłem świadkiem zniszczenia Gdańska przez naloty bombowe i ostrzał artyleryjski. Widziałem jak Rosjanie wtargnęli do miasta w Wielki Czwartek (29.03) i jak mieszkańcy cierpieli z powodu głodu.
6 czerwca rozpocząłem podróż powrotną do Pieniężna (pomimo przejścia ciężkiej operacji musiałem przedzierać się przez pola bitewne koło Kahlholz (obecnie w Obwodzie Kaliningradzki, powiat Święta Siekierka) i Bałgi (Balga, Obwód Kaliningradzki)); samotnie i bez bagażu dotarłem do Pieniężna, był to 13 czerwca.
Podjąłem działalność duszpasterską, zajmowałem się opuszczonymi przez wszystkich ludźmi. W okolicy miasta nie było ani jednego księdza, przybywali do mnie ludzie z miejscowości oddalonych nawet o 20km. Niedzielna spowiedź trwała aż 2 godziny. Do miasta przybyło ok. 500 ludzi mających nadzieję na znalezienie czegoś do jedzenia. Wśród nich byli i tacy, którzy inwazję wroga przetrwali
w swoich domach. Oczywiście nie przyszli wszyscy na raz. Co chwilę ktoś się pojawiał, ktoś inny znikał lub umierał. Niemalże każdego dnia namaszczam chorych i odprawiam pogrzeby, czasem nawet 3 w ciągu jednego dnia. Z prowadzonej przeze mnie ewidencji wynika, że z osób które mieszkały tu ze mną w 1945r. , ponad jedna trzecia zmarła z powodu nędzy. Na wsi nie było lepiej. Pogrzeby były niezwykle proste w swoim przebiegu, szczególnie na początku. Brakowało łez, wszyscy uodpornili się na nie.
Początkowo mszę odprawiałem w głównym kościele, przy ołtarzu Najświętszej Marii Panny, którego relikwiarz zachował się w nienaruszonym stanie. Później było to niemożliwe ze względu na cieknący dach. Dlatego jesienią przeniosłem się do kościoła św. Jakuba, który został już po części naprawiony (dach, okna, wnętrze). Mszę odprawiałem zarówno w niedzielę, jak i w pozostałe dni tygodnia. Około Świąt Bożego Narodzenia przybyli do nas polscy bracia Zgromadzenia Słowa Bożego. Naprawili budynek Misji św. Wojciecha. W Boże Ciało 1946r. dołączył do mnie kapłan zgromadzenia, zaopiekował się polskimi wiernymi; gdy pojawiała się taka potrzeba zajmował się także niemiecką ludnością, szczególnie na obszarach wiejskich. 4 listopada 1946r. musiałem opuścić ojczyznę. Wraz z moim bratem (proboszczem Bludau) i grupą liczącą ok. 1800 osób, zostałem wywieziony do Saksonii.
Powojenne Pieniężno
Niemalże wszystkie budynki w centrum miasta zostały zniszczone. Na gruzach wielu z nich rośnie obecnie las. Wysoki kościół parafialny nadal stoi. Również kościół ewangelicki przetrwał wojnę, podobnie jak dwa przynależne do niego budynki. Siedziba arcykapłana została spalona. Zamek zachował się w dobrym stanie, lecz Polacy zdejmują z niego dachówki, aby wykorzystać je na własne potrzeby. Budynek powoli staje się ruiną.
Obie zakrystie naszego kościoła spłonęły, a ołtarze padły ofiarą grabieży. Zachowała się natomiast szopka ołtarza Najświętszej Marii Panny, mogłem więc odprawiać przy nim msze. Także obrazy były nietknięte. Malowidła ścienne ucierpiały z powodu cieknącego dachu. Kościół, a przede wszystkim organy i zegar, naprawili polscy bracia misjonarze; teraz odbywają się w nim wszystkie msze. W kościele św. Jakuba zapanowała cisza.
Budynki gospodarcze parafii na południowym krańcu miasta zostały całkowicie zniszczone. Artyleria pozostawiła tu wiele śladów po sobie. Zachował się budynek szpitala, szkoły zawodowej, domy na wschodnim krańcu miasta (domy przy ul. Lidzbarskiej –Heilsberger Vorstadt – m.in. rodziny Anhuth, Kohlhaas oraz budynek Spółdzielni Handlowej), podobnie jak te przy ul. Królewieckiej (Zintener Straße) i ul. Dworcowej (Bahnhofstraße; z kilkoma wyjątkami). Wojnę przetrwały także budynki nowych osiedli. Most kolejowy został wysadzony, a dworzec spłoną. Po wykonaniu niezbędnych napraw wznowiono jednak ruch na trasie kolejowej Braniewo (Braunsberg) – Pieniężno (Mehlsack) - Olsztyn (Allenstein).
Polacy początkowo nazywali nasze miasto Melzak, potem Mąkowory, jeszcze później Wewno, aż w końcu zdecydowano się na nazwę Pieniężno.
Życie w okupowanym Pieniężnie
Pragnę zaprezentować Państwu odpisy trzech listów. Możliwe, że niektóre zawarte w nich informacje mogą się wydawać nieaktualne. Jednakże to właśnie w listach doskonale zarejestrowany jest trudny los tych, którzy nie opuścili swej ojczyzny, bądź zostali zmuszeni do pozostania. Oczywiście niejedna wymieniona postać zapewne już nie żyje - niech Bóg ma ich w swojej opiece - lecz wiele z nich zapewne jest jeszcze wśród nas. Możliwe, że ktoś dowie się nieco więcej o losie swoich bliskich. Nieszczęście dotknęło wszystkich, często rozdzielając członków rodziny. Dobrym przykładem są siostry Reimer, z których jedna pracowała u kupca Holzky jako księgowa, druga u kupca Klawkiego na podobnym stanowisku, a trzecia w filii mleczarni przy ulicy Königsberger Straße /ul. Rynek-Wolności-1 Maja/. Nikt nie widział, aby Pani Szollmann wraz z dziećmi i rodzicami (nazwisko: Bader-Wormditt) wchodziła na pokład któregoś ze statków cumujących w Gdyni (Gotenhafen). Cała rodzina po prostu zniknęła, najprawdopodobniej spoczęli na dnie Bałtyku. Pani Wagner w swoim liście twierdzi, że Pan Szollmann żyje i szuka swojej rodziny, musiała tu jednak zajść pomyłka. Franz Szollmann padł na froncie wschodnim.
Data dodania 11 kwietnia 2012