W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Możecie Państwo dokonać w każdym czasie zmiany ustawień dotyczących cookies.

Dziś jest niedziela 10 listopada 2024 r. Godzina 10:22 Imieniny Leny, Lubomira, Natalii

Konająca Ojczyzna.

Konająca ojczyzna – Pieniężno


Jako właściwą datę upadku naszego drogiego miasta należy uznać dzień 10 lutego 1945r.
Co prawda już 5 lutego miasto znalazło się pod ostrzałem wrogiej artylerii i samolotów, to jednak duża część mieszkańców nie zamierzała go opuścić (kobiety i dzieci zostały już ewakuowane koleją) – wszyscy wiedzieli, że droga prowadzi w nieznane. Wielu wmawiało sobie: Jeżeli umierać, to w ojczyźnie! Jednak 10 lutego niemieckie wojsko wezwało ludność cywilną do bezwarunkowego opuszczenia miasta. Zostali jedynie nieliczni, najczęściej ze względu na podeszły wiek, zapewne spoczywają teraz gdzieś w ojczystej ziemi.


Widziałem jak Pieniężno umiera


Zapiski z pamiętnika dr Wolfganga Kowalskiego-Schülpa


Ostatnie dni Pieniężna utrwalił w swoim pamiętniku dr Kowalski z Ostródy (Osterode), który przybył do miasta jako żołnierz:

  Ostródę opuściłem późnym wieczorem 21 stycznia 1945r, w tym czasie Rosjanie byli już przy samej granicy miasta. Według telefonicznego rozkazu miałem stawić się w Lidzbarku Warmińskim (Heilsberg). Przez Morąg (Mohrungen), Ornetę (Wormditt) i Henrykowo (Heinrikau), gdzie tworzono nową linię obrony, dotarłem do Pieniężna – było to 23 stycznia o godz. 19. W czasie podróży nie napotkaliśmy prawie żadnego wozu. Kolumny uciekinierów od Miłomłyna (Liebemühl) i Morąga kierowały się w stronę Elbląga (Elbing). Zakwaterowano mnie w szkole, z której właśnie ewakuowano lazaret - w małym pokoju na strychu. Lekarz w stopniu majora pochodzi z Tylży (Tilsit, obecnie Sowieck w Obwodzie Kaliningradzkim), jest całkiem miły; dostałem jajecznicę. Spałem mocno, do siódmej rano. Długi marsz i nieprzespane noce w Ostródzie bardzo mnie zmęczyły.

  24 styczeń: Spotykam kilku oficerów oraz załogi 1. zmechanizowanego oddziału rezerwy z Ostródy. Idę do komendanta. Mówię mu, że jestem do jego dyspozycji, ponieważ nie zdołam dotrzeć do Lidzbarka Warmińskiego. Jestem bardzo zmęczony. Od maszerowania po zaśnieżonych drogach bolą mnie mięśnie w łydkach i udach.

 Wieczór jest wyjątkowo mroźny. Czekam na wieczorny prowiant. Ciężkie myśli krążą mi po głowie! Można od tego zwariować. Mój życiowy dorobek, praca naukowa, książki – wszystko przepadło. A co się stanie z Prusami Wschodnimi? Gdybyśmy tylko mieli więcej żołnierzy! Dywizje, które Hitler zatrzymuje w Kurlandii (Kurland)! Moglibyśmy powstrzymać Rosjan. Tam gdzie napotykają opór, nie są już tacy szybcy. Więcej żołnierzy, czołgów, silnej woli, a sytuacja w Prusach Wschodnich wyglądałaby całkiem inaczej! – nie mogę zważać na ból i zmęczenie – jutro muszę sobie znaleźć jakieś zajęcie, wtedy nie będę tyle myślał.

 25 styczeń: Noc była męcząca. Co chwilę się budziłem – ach te myśli! Te myśli! Gdzie jest żona z córką? Gdy opuszczałem Ornetę stało tam jeszcze 10 pociągów. Odjechały w porę? - Niektórzy twierdzą, że Rosjanie stoją już przed samą Ornetą. Nasza artyleria ich ostrzeliwuje. – Przed południem otrzymałem rozkaz objęcia dowództwa nad punktem zbornym dla rozproszonych żołnierzy. Cholera! Ale lepiej to niż nic. Adiutant porucznik K., do tego podporucznik H. Organizuję punkt zborny w barakach na obrzeżu miasta, przy budynku szkoły zawodowej. – Wczesnym popołudniem przychodzi do nas oficer wracający z linii frontu: podobno Rosjanie wtargnęli do Ornety. Atak poprzedził silny ostrzał miasta  i lotniska. Generał broni Reichardt podobno został ciężko ranny, możliwe że już nie żyje.
– Wieczorem dochodzą do nas odgłosy uderzających pocisków artyleryjskich, odległość szacuję na 4km. – Dużo drobnych spraw związanych z zaopatrzeniem dla żołnierzy przychodzących do punktu zbornego.

  26 styczeń: Mróz i nieprzyjemny wiatr. Orneta podobno znów jest nasza. Brak wieści z frontu. Zwalniam wielu żołnierzy, 45 przydzielam do 28. dywizji piechoty. Przeprowadzam inspekcję pokoi, w których niedługo zabraknie miejsca. Po rokowaniach z magistratem dostaję od miasta ziemniaki, kapustę, mięso i to, co jeszcze jest potrzebne. Zgłasza się kilka kobiet do pomocy. Zajmuję się także wyżywieniem uciekinierów przechodzących przez miasto. Do tej pory wszystko idzie gładko. Oficerowie, podoficerowie i załogi pracują z ogromnym zapałem. Biedni uciekinierzy, są nam wdzięczni za pomoc. Mogą się ogrzać, coś zjeść i się napić.

  Krąży wiele plotek: jakoby odwołano Ericha Kocha. Szkoda! Ten pies powinien zawisnąć!
– Podobno 4. armia dotarła ze wschodu, przez Olszyn (Allenstein), aż do Iławy (Deutsch Eylau). Dalej im się nie udało. Wycofamy się teraz na obszar „trójkąta lidzbarskiego”? – Czy to co mówią, jest prawdą? Podobno Himmler „dowodzi” armią wiślańską /Weichselarmee/. „Dowodzi”, dobry kawał, jakby krawiec potrafił zbudować silnik!

  Podobno wróg znajduje się 15km od Królewca (Königsberg). Boże, to wszystko jest straszne! Słyszano jakoby w radiu komunikat: „Wszyscy członkowie Volkssturmu niech zmierzają do Królewca. Miasto należy bronić do ostatniej kropli krwi.” Ciekawe czy biedakom dali karabiny
 i odpowiednią amunicję? O godzinie 23.35 budzi mnie K.: Na południu podobno trwają zacięte walki, ostrzał z ciężkiej artylerii. Mówi się, że do Ornety wjechały rosyjskie czołgi. Przydzielam mu samochód i wysyłam w kierunku Ornety.

 27 styczeń: Około 2 nad ranem K. melduje, że sytuacja nadal jest dość niejasna, ale nie ma powodu do radości. – 28. dywizja piechoty ma atakować w kierunku Pruskiej Iławy (Preußisch Eylau, obecnie Bagrationowsk w Obwodzie Kaliningradzkim). Podobno jeden wrogi pułk przedarł się aż do Elbląga. O 4.30 na Pieniężno spada bomba lotnicza. Śpię dalej. Około 5.20 ze snu zrywa mnie potężny wybuch; szyby pękają, ściany drżą, ze ścian i sufitu odpada wapno, w pokoju dym z amunicji. W mgnieniu oka jestem przy oknie, widzę kolejny wybuch przy kościele i jeszcze jeden nieco dalej. Słyszę wrzask kobiet i płacz dzieci. Wychodzą ze szkoły na ulicę. S. i ja szybko się ubieramy, zbieramy nasz ekwipunek spod gruzu. Przejście do schodów zablokowane, szkolne szafki są poprzewracane; część z nich roztrzaskała schody, inne leżą w poprzek. Wspinamy się po nich z ogromnym trudem. Z innych pomieszczeń na poddaszu dochodzą krzyki i jęki. Nocowali w nich uciekinierzy. W sumie 18 osób, z tego 7 zostało zabitych. Wszędzie odłamki, połamane krokwie, dachówki, deski i roztrzaskane szkło. Mój pokój jako jedyny nie ucierpiał. Piętro niżej,
w pomieszczeniu pod moim pokojem, leży niewybuch. Wszyscy pospiesznie opuszczają budynek.

  Okna były zaciemnione, ale przez szklany dach wpadało nieco światła, było widać ludzi biegających raz w jedną, raz w drugą stronę. Idę do baraku koło szkoły zawodowej, żeby się jeszcze trochę przespać. Rano przychodzi komendant P. Mam przydzielić zdolnych do walki żołnierzy do obrony miasta. Pozostałych, ok. 100, wysyłam do Świętej Siekierki (Heiligenbeil; obecnie Mamonowo w Obwodzie Kaliningradzkim). Obrona miasta z tak niewielkimi siłami i głównie zmęczonymi walką żołnierzami? Bez czołgów i artylerii? Bezsensowne! Paść w boju, owszem! Ale dać się tak po prostu zabić? Kolejna myśl Hitlera pozbawiona sensu i poczucia odpowiedzialności. Do Sportyn (Sportehnen) podobno droga wolna, także do Ornety.

  28 styczeń: Nocą tylko odległe odgłosy artylerii. – Brak nadziei, a my mamy walczyć. Wrocław (Breslau), Poznań (Posen), Piła (Schneidemühl), Malbork (Marienburg), Elbląg (Elbing). Całe Niemcy leżą w gruzach. Dochodzą nas wieści, że dowódcy opuszczają swoje jednostki. Bzdura! Kłamstwa! Tu, przy punkcie zbornym mało oficerów. Za to dziennie setki podoficerów i żołnierzy,
a gdy zamelduje się oficer, to natychmiast rusza na front. Prawdopodobnie informacje pochodzą
z różnych źródeł: od tchórzy szukających wymówki. Poza tym wygląda na to, że wraz z uciekinierami przedostali się do nas Niemcy z rosyjskich jednostek. Także u mnie był jeden w mundurze sapera. Niestety zbyt późno zorientowałem się kim jest – dopiero po tym jak powiedziano mi, że pojawiał się także w innych punktach roznosząc fałszywe informacje.

   Także ze wschodu dochodzą odgłosy wybuchów. Czy to odgłosy artylerii? Wiele spotkań informacyjnych. Przede wszystkim z podpułkownikiem D., w instytucie kształcenia nauczycieli, gdzie mieści się dowództwo XXVI korpusu armii. Rozmowy dotyczą rozdysponowania zebranych żołnierzy, należy ich wysłać do walczących jednostek.

  29 styczeń: Wysyłam wielu żołnierzy, do lazaretu oraz na front przy Henrykowie (Heinrikau). – Generała broni Reinhardta zastąpił Rendulic.

  30 styczeń: Brak wieści z frontu. Znów zaczynam się zastanawiać. Widzę rodzinę zmagającą się z trudami ucieczki. Niepewność mnie zżera. To jest koniec Niemiec.  – Wieczorem udaję się do komendantury polowej 813. Składam generałowi raport o Ostródzie, podróży i punkcie zbornym. – Nie wiadomo kto dowodzi. Komendant bojowy? Czy może komendant polowy? Jakby tego było mało przychodzi wielu oficerów korpusów i dywizji, którzy też chcą mieć coś do powiedzenia. Jak w takich warunkach ma się cokolwiek udać?! – Przemowa Hitlera! Po co ta przemowa? Co mówił? Co w ogóle miał do powiedzenia w takiej chwili?

 31 styczeń: Codziennie wysyłam kilkuset żołnierzy na front i do lazaretu. Zarówno baraki, jak i budynek szkoły zawodowej są przepełnione. Rejestracja nazwisk niemożliwa, napływ żołnierzy jest zbyt duży. Co za postacie, schorowane, nędzne, zmęczone wojną. Rozmawiam z każdym, kto wyraża taką chęć, dniem i nocą. Dobrzy żołnierze chcą dwóch rzeczy: coś ciepłego do zjedzenia i wypisu. Chcą jak najszybciej powrócić do swoich jednostek.

„Zostać tutaj, w tym zamieszaniu? - nie ma mowy. Gdzie nie znam ani dowódcy, ani kamratów i gdzie nie wiem, na kogo mogę liczyć!”. Słyszałem to wiele razy. Ale cóż mam zrobić? Żaden punkt dowodzenia nie wie, gdzie są poszczególne jednostki. Kto jest przełożonym, kto wydaje rozkazy? Wszyscy oficerowie mają wiele do powiedzenia, ale nikt nie chce wziąć na siebie odpowiedzialności!

  Na podstawie rozmów z żołnierzami przybywającymi do punktu zbornego doszedłem do wniosku, że można ich podzielić na trzy kategorie: 1. Chorzy, ranni, niezdolni do walki. 2. Żołnierze, którzy rzeczywiście zgubili jednostkę. 3. Żołnierze, którzy notorycznie gubili jednostki. – Komendant polowy obiecał mi, że zorganizuje więcej pomieszczeń dla żołnierzy zgłaszających się do punktu zbornego, w międzyczasie było ich już ponad 1000. Gdy od niego wróciłem, zorientowałem się, że właśnie do baraków wprowadza się lazaret. Podobno budynek został im przydzielony. To się nazywa dowództwo! Jak żołnierze mają ufać dowództwu, które nim wcale nie jest – skoro nie ma pojęcia, co się dzieje. Udało mi się przeforsować moją wolę, zostaliśmy w barakach. Porucznik T. ustala zasady, według których żołnierze z lazaretu mają trafiać do mnie jako „zdolni do walki”. Był przerażony, gdy mu opowiedziałem, co się dzieje i pragnął to zmienić. –

  Wczesnym popołudniem miasto zaatakowało kilka wrogich samolotów, ostrzeliwały wybrane cele i zrzucały bomby. Zniszczenia znikome. Kilku zabitych. Wysyłam sierżanta do arcykapłana
z prośbą o pochowanie ofiar.

1 luty: Nadeszła odwilż. W nocy przyszedł kapitan S. z rozkazem przejęcia ode mnie punktu zbornego. Niebawem z podobnymi rozkazami przyszli inni oficerowie z innych korpusów i dywizji. Żądam wyjaśnień i proszę komendanta bojowego o przeniesienie. Po moim powrocie kapitan S. zarządził zbiórkę. Tak nie można: robić zbiórkę i szukać winnych. W takiej sytuacji należy zająć się konkretnymi problemami. Niesamowite zamieszanie! Odlicza się, rozdaje przydziały – a na tyłach i flankach wciąż ubywa żołnierzy. Z kolei w czasie marszu znika ich jeszcze więcej. To doprawdy śmieszne. Czy Panowie „dowódcy” w ogóle wiedzą, co się tutaj dzieje? Okropne wiadomości z frontu: W odzyskanych miastach nasi żołnierze znajdują zbezczeszczone zwłoki kobiet, dziewczynek, nawet dzieci! Wielu rozstrzelanych mężczyzn. Zarządzam wykopanie grobów dla ofiar, zmarzniętą ziemię trzeba wysadzać.

  W końcu osiągnięto porozumienie: armia, komendantura polowa. Ja – niestety – mam zachować dowództwo nad punktem zbornym. Pociesza mnie jedynie fakt, że przychodzą do mnie zwykli żołnierze i cywile, aby podziękować za udzieloną pomoc. Wczoraj wydałem 2600 porcji jedzenia dla cywili i żołnierzy Wehrmachtu. Wielu cywilów wybucha płaczem, gdy zaczynam z nimi rozmowę. Tempo pracy jest szybkie, dniem i nocą. Przydzielony mi sierżant oraz mój łącznik, mówią mi, że muszę się bardziej oszczędzać. Nie powinienem cały czas przepuszczać żołnierzy. Czy rzeczywiście? Przecież doskonale wiem, jak się ci ludzie czują. Nie zmienię postępowania, chyba że zabraknie mi sił.

 Reszta 26. korpusu odeszła. Grupa armii nie zostanie zakwaterowana w budynku instytutu kształcenia nauczycieli.


 2 luty: Rosyjskie samoloty wielokrotnie atakują z niskiego pułapu. Ostrzeliwują budynki
i ulice. 200 żołnierzy umieściłem w gospodarstwie Romanowskiego, które zostało mi udostępnione. Codziennie wysyłam kilkuset żołnierzy, lecz przybywa ich znacznie więcej. Podobno Rosjanie przełamali front pod Górowem Iławieckim (Landsberg), czołgi kierują się z Cynt (Zinten, obecnie Kornewo w Obwodzie Kaliningradzkim) na Pieniężno. Widzę, że dowództwu brakuje planu działania, oficerowie są zrezygnowani. W 4. armii Hoßbacha zastąpił podobno Müller.

Około 22.30 alarm. Wysyłam 130 ludzi pod dowództwem K. do gazowni, gdzie mają dołączyć do komendanta bojowego. Pozostali mają zostać w barakach i w gospodarstwie, niech wypoczywają. Muszę sprawdzić, jak wygląda sytuacja w gospodarstwie.

  3 luty: Przed południem prawie bez przerwy naloty; także w okolicy słychać odgłosy wybuchów. Martwię się, ponieważ baraki są przepełnione. Odnośnie żołnierzy dochodzą do mnie rozkazy, które niemalże natychmiast są odwoływane lub zmieniane. Szaleństwo!

  4 luty: Nadal wydajemy ciepłe posiłki dla cywilów. Bardzo im to pomaga. Aż żal na nich patrzeć!

  5 luty: Nocą silna wymiana ognia na froncie. Od rana do wieczora naloty bombowe i ostrzał
z niskiego pułapu, zarówno miasta, jak i okolicznych wsi. – Modlę się za tych, których muszę wysłać z powrotem na front. Niektórzy byli u mnie już kilka razy. Prawie puszczają mi nerwy. Ta odpowiedzialność!

   6 luty: W powietrzu unosi się mgła, dlatego możemy odsapnąć od nalotów. Wczoraj podczas nalotów mocno ucierpiało Braniewo (Braunsberg). Dzisiaj z kolei ostrzeliwane są Pakosze (Packhausen).

  7 luty: Dotąd pochowano tu 200 żołnierzy. – Po szybkim marszu naprzód, Rosjanie najwyraźniej czekali na dotarcie opancerzonych oddziałów. Niemieckie jednostki muszą wysadzać swoje czołgi, ponieważ zaczyna brakować paliwa. Dzisiaj nie ma nalotów, za to odczuwamy nasiloną działalność artylerii. Rosjanie podeszli pod Ornetę z lewej i prawej strony. Podobno widziano wroga w Łozach (Klingenberg) i miejskim lesie Ornety. Podczas rozmowy z komendanturą polową nastąpił podział odcinków.

  8 luty: Pada śnieg z deszczem. Nocą wzmożona działalność na froncie. Komendantura polowa znikła. Kto więc będzie teraz dowodził? Najprawdopodobniej znowu tuzin wydziałów.

  9 luty: Nieprzejrzyste powietrze, znów brak nalotów. Przez cały dzień zacięte walki na froncie.

  10 luty: Ostrzeżono mnie, że w ciągu dnia może nadejść wielu cywili. Przygotowałem prowiant, lecz uciekinierzy się nie pojawili. Po godzinie 9 obrzeża miasta zostały ostrzelane dużym
 i średnim kalibrem. Wygląda na to, że Rosjanie ściągnęli swoją artylerię; stąd ta spokojna noc. Wokół budynku szkoły zawodowej i baraków wybuchło około 20 granatów. Żadnych rannych, ani zabitych. – Aż trudno zliczyć ilu komendantów oraz oficerów, którzy chcieliby nimi zostać, przewinęło się przez to miasto wydając rozkazy! Lecz żaden z nich nie dbał o punkt zborny rozproszonych żołnierzy. W zasadzie powinny istnieć jasne rozkazy dotyczące tego, dokąd należy ich wysyłać i kto ma mi wydać rozkaz do wypuszczenia pojazdów; nikt się tym jednak nie interesował. Dlatego wszystkim sam zarządzam, prowadzę załadunek pojazdów i wydaję rozkazy w przypadku przełamania frontu. – Z miasta ewakuowano niemalże wszystkich cywilów.

  Dwa razy byłem wzywany do komendanta bojowego, pułkownika T., który urządził się
w piwnicy przy ulicy na północ od rynku. Otrzymałem rozkaz utworzenia batalionu z żołnierzy nadających się do walki. Czy jest w tym sens? Czy dowództwo naprawdę myśli, że ci ludzie mogą walczyć, że chcą walczyć?

  11 luty: Noc była niespokojna. Wielokrotny ostrzał różnych części miasta. W drodze do komendanta widzę zniszczone pojazdy i martwe konie. - - Niektóre ulice szczególnie mocno ucierpiały. Dziury w dachach i ścianach domów, niektóre z nich zrównane z ziemią. Prawie wszyscy mieszkańcy opuścili miasto. Ta nędza! Ten brud, w którym tonie nasza ojczyzna. Zagląda się do domów przez rozerwane ściany, w środku wszystko zniszczone. Sprzęty domowe leżą porozrzucane na ulicach; książki, które niegdyś sprawiały komuś przyjemność, walają się w brudnym śniegu. A my to wszystko mijamy nie poświęcając temu uwagi. Okropny widok! Trzeba przestać rozmyślać, inaczej można zwariować. Ciekawe jak teraz wygląda mój domek na Jeziorem Drwęckim (Drewenzsee)?

– Oba lazarety zostają przeniesione. Przenosimy się do budynku szkoły zawodowej; nie mógłbym wziąć odpowiedzialności za zdrowie żołnierzy, gdyby pozostali w barakach. Teraz funkcjonuje tam jedynie kuchnia. Nadal zaopatrujemy cywilów. – Około południa zaczęło się rozpogadzać, lecz samoloty nie nadleciały. Tylko z frontu słychać było odgłosy walki. Dzisiaj mija trzeci tydzień, odkąd opuściłem Ostródę. Gdzie podziewa się moja żona z córką? Nie mam pojęcia, nawet gdybym im codziennie pisał, żaden z listów by do nich nie dotarł. Udręka niepewności!

 12 luty: Oczywiście przychodzi do nas bardzo mało rozproszonych żołnierzy; jeżeli w ogóle jacyś wracają z frontu, to omijają miasto. Zaopatruję ok. 450 mężczyzn: polowe posterunki kompanii K., Hiwis oraz pewną liczbę cywilów. – Ja już wypełniłem tutaj swoje obowiązki. To co pozostaje do zrobienia, może załatwić rozgarnięty sierżant. Wielokrotnie prosiłem o przydzielenie mi innego zadania. Przy dużym zachmurzeniu jest dość spokojnie.

  13 luty: Nadal dość spokojnie. Rosjanie się przegrupowują? Rozmawiam z proboszczem F. odnośnie pochówku ofiar. – Nadal mamy światło. Niesamowite! Przed południem ciężki ostrzał
z frontu, z prawej i lewej strony. Czasem zamienia się w ogień gradowy. Także miasto jest ostrzeliwane. Wrogie samoloty na niskim pułapie mimo dużego zachmurzenia. Bomby spadają w okolicach położonych na południowy wschód od miasta oraz w samym mieście. Czy teraz nas zaatakują? Na to wygląda. Z frontu wracają całe kolumny. Przed południem wróg zajmuje Lechowo (Lichtenau). W Radziejewie (Sonnwalde) sytuacja jest niepewna. Wysyłam zwiadowców na rowerach. Kompania K. zajmuje pozycje. Wokół miasta ustawia się artyleria.

 Alarmuję wszystkich tych, którzy podlegają moim rozkazom. Większość pojazdów wysyłam do Sawit (Engelswalde).  Wraz z grupą żołnierzy i cywilów bierzmy udział w poświęceniu cmentarza bohaterów koło szkoły zawodowej. Proboszcz F. wygłasza krótką mowę, potem moja kolej, w tym czasie wokół nas słychać strzały wrogiej artylerii, a nawet karabinów maszynowych. Śpiewamy pieśń o dobrym kamracie.

 15 luty: Pogodna noc i klarowne niebo przez cały dzień. Noc była okropna; praktycznie w ogóle nie spałem. Pieniężno trafiło pod silny ogień artylerii i samolotów, które zrzucały bomby
i ostrzeliwały miasto z działek pokładowych. Wielokrotnie musieliśmy chować się w piwnicy szkoły zawodowej. Wczesnym porankiem chwila spokoju. Od 8 rano znów się zaczęło, do południa trwał nieprzerwany ostrzał. Prawdziwy grad bomb na baraki i szkołę zawodową. Jedna lub dwie bomby trafiły w baraki, akurat byłem w środku, w jednym z mniejszych pomieszczeń. Dobra zupa grochowa rozprysła się po całym pokoju, a ja wpadłem do piwnicy. Na dziedzińcu i ulicy, po prostu wszędzie, dym i kurz. Szkło i dachówki latają wszędzie wokół nas. W tym budynku żadnych zabitych, ani nawet rannych. Ucierpieli ci, którzy wybiegli na dziedziniec. Godziny przedpołudniowe wykończyły miasto.

  Dopiero w południe zaznaliśmy trochę spokoju. Potem zabawa trwała dalej, aż do zmroku. Artyleria w dalszym ciągu ostrzeliwała miasto. W centrum miasta mało który budynek nie ucierpiał. Wiele z nich zawaliło się, a w kilku miejscach wybuchły pożary. Rosyjskie samoloty nie napotkały większego oporu. Dwa razy przeleciały nad miastem niemieckie maszyny. Nie wiadomo jednak, czy pilotowane były przez Niemców czy Rosjan. Podejrzewam jednak, że za sterami siedzieli rosyjscy piloci. Moje ostatnie pojazdy zostały zniszczone. Wielokrotnie musiałem przemierzać miasto

w drodze do komendanta broni i katolickiego szpitala, gdzie zakwaterowałem moich ludzi. Stąd mieliśmy dobry widok na okolice miasta oraz na zamek, gdzie stacjonował kapitan O. zbierający pomocników. Jednych miał kierować do podporucznika P., innych do majora W.

 Szło całkiem dobrze. Obserwowałem samoloty, a gdy odlatywały, biegłem ile sił w nogach. Nagle na obrzeżach miasta pojawili się Rosjanie. Wczesnym popołudniem zauważyłem ruchy na wzgórzu, wydawało mi się, że to nasi żołnierze. Kule z karabinu maszynowego, przelatujące mi nad głową, wyprowadziły mnie z błędu. Po południu musiałem iść do komendanta bojowego: budynek został trafiony, strop piwnicy częściowo zawalony. Postanowiłem sprawdzić jak wygląda sytuacja. Pobiegłem jeszcze raz w stronę zamku, gdzie znajdowało się stanowisko bojowe jednostek alarmowych; następnie do komendanta odcinka i lazaretu, gdzie porucznik K. urządził stanowisko bojowe. Spotkałem wszystkich oficerów poza podporucznikiem P., który pojawił się nieco później; został uwięziony w zawalonym budynku, dopiero teraz udało mu się wygrzebać spod gruzów. Poza tym wielu zwiało. Kapitana O., który miał rozprowadzać pomocników, spotkałem stojącego samotnie w korytarzu. Pomocnicy uciekli. Około 17.30 komendant broni zwolnił mnie ze stanowiska. Po 18 wyruszyłem do Sawit (Engelswalde). Zostawiłem za sobą odgłosy silnego ostrzału artyleryjskiego; zostawiłem za sobą miasto. Po nocnym niebie przesuwały się kłęby dymu, krwiście czerwone od szalejących w mieście pożarów.

 Także przede mną widoczne są pożary trawiące niektóre wsie; rosyjscy piloci zrzucali na nie bomby i ostrzeliwali z działek pokładowych. – Pojazdy, które wcześniej wysłałem do Sawit, dotarły tu w dobrym stanie.

W ciągu dnia został jednak zniszczony wóz z prowiantem, kurier i jakiś drugi mężczyzna zginęli.

 16 luty: Znalazłem schronienie na plebanii w Sawitach. Dzięki Bogu! W końcu mogłem się przespać.

Pieniężno nadal stoi w płomieniach. – We wsi pełno martwych koni i krów. Żyjące bydło ryczy, bo nie jest dojone. Kilka krów leży na ulicy, nie są w stanie się ruszyć. Okropny widok! – Giną zwierzęta i ludzie, i dzieło ludzkich rąk!

            Ojczyzna tonie w ogniu, krwi i brudzie.

Data dodania 11 kwietnia 2012