W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Możecie Państwo dokonać w każdym czasie zmiany ustawień dotyczących cookies.

Dziś jest niedziela 22 grudnia 2024 r. Godzina 04:15 Imieniny Bożeny, Drogomira, Zenona

Życie towarzyskie i rodzinne. Socjalne i religijne. Burza podczas jarmarku w 1895r.

ŻYCIE TOWARZYSKIE I RODZINNE

 W owych czasach zasady kierujące życiem towarzyskim były znacznie prostsze niż wśród obecnego społeczeństwa skłaniającego się ku przesadzie. Nie oznacza to oczywiście, że towarzyskość lub radość życia były mniejsze. Wszyscy znamy wesołe i zabawne pieśni czeladników z dawnych lat. Mimo tego, iż mistrz i czeladnik pracowali od 14 do 16 godzin dziennie, czerpali przyjemność ze swojej pracy i pieśni. Ciężkie tygodnie pracy przerywane były dnami świątecznymi, przypadającymi wówczas dość często. Najważniejszym świętem dla cechu były ostatki. Mistrzowie wraz z żonami spotykali się u zwierzchnika cechu lub innego kompana; od momentu, gdy wybory zwierzchnika przeniesiono do ratusza, odbywały się tu także świąteczne spotkania członków cechu. Przez cały dzień świętowano, jedzono, pito i prowadzono radosne rozmowy. Po to, aby zabawy nie wymykały się spod kontroli, stworzono specjalne przepisy.

Gra w karty, zakłady, przekleństwa i przysięgi były zabronione pod groźbą dotkliwej kary. Tylko za zgodą zwierzchnika można było przyprowadzać gości na zabawy; jeżeli jednak któryś z nich złamie przepisy, to karą zostanie obarczony ten, kto daną osobę przyprowadził.

  Zdanie egzaminu mistrzowskiego stanowiło szczególną okazję do świętowania. „Po wykonanej pracy mistrzowskiej młody mistrz niech wyda małą ucztę dla pozostałych mistrzów i ich żon oraz postawi pół beczki piwa.” Owa „mała uczta” aż zbyt często stawała się prawdziwym bankietem. Niejeden, kierowany chęcią chełpienia się, ponosił dotkliwe koszty. Dlatego już w 1713r. kapituła generalna ustaliła, iż: „Po udanym zakończeniu pracy mistrzowskiej, młody mistrz niech wyda posiłki składające się z trzech dań, a mianowicie: danie z mięsem rosołowym, danie z warzywami i mięsem, pieczeń oraz beczkę piwa.  Zakazuje się jakichkolwiek dodatkowych udogodnień.”

 Rozlewanie i podawanie piwa na tego typu spotkaniach, było obowiązkiem dwóch najmłodszych mistrzów. Swą powinność muszą wykonywać ochoczo i starannie, w przeciwnym razie poniosą karę.

  Po przyjęciach powracano do codziennego życia, przepełnionego często troskami; kraj nękały zarówno wojny, jak i epidemie różnych chorób, szerzące się wśród ludzi i bydła. Każdy nowy dzień był walką o przetrwanie. Dlatego mistrz Sieg miał problemy z utrzymaniem majątku oddziedziczonego przez córkę po matce.

            Największe problemy miał jednak mistrz Bahr, który był jednym z najbardziej szacownych mieszkańców miasta. Nie był w stanie spłacić długów, ani uregulować powinności wobec cechu. Upomnienia nie przynosiły zamierzonego skutku, więc w 1720r. wykluczono go ze stowarzyszenia. Godny pożałowania mieszczanin popadł w nałóg, zaczął pić i prowadzić niemoralny tryb życia. Z tego powodu w 1722r. skazano go na przymusową pracę przy budowie kościoła w Chwalęcinie (Stegmannsdorf).

Sposób w jaki zareagowano na zachowanie Bahra pokazuje, iż zwierzchnictwo cechu wysoce ceniło godne i szacowne zachowanie swoich członków. Dobra reputacja cechu nie mogła zostać narażona szwank poprzez niegodziwe zachowanie pojedynczej osoby. Gdy w 1717r. pewien mieszkaniec Dobrego Miasta oskarżył miejscowych rzeźników Folkmanna i Siega o oprawienie woła dopiero na trzy godziny po jego śmierci, oboje musieli udowodnić swoją niewinność i zadbać o przywrócenie dobrej reputacji. Lekceważenie regulaminu lub świadome przeciwstawianie się jego zarządzeniom cechu było bezwzględnie karane. Zdarzało się, że wykluczano opornych członków na określony czas; w 1721r. na trzy miesiące musiał odejść Tilewski, a w 1744r. Lingk. Skazani otrzymywali także zakaz uboju zwierząt. Surowymi karami podporządkowywano sobie nawet najbardziej nieokrzesanych członków cechu.


 ŻYCIE SOCJALNE I RELIGIJNE


 Pomimo tego, że cech wymierzał mistrzom wyjątkowo surowe kary, to stanowił dla nich także swego rodzaju zabezpieczenie bytu. Każdy z nich mógł mieć pewność, że przy odrobinie zaangażowania nie tylko będzie miał zapewnioną pracę i zbyt, ale przy dobrym gospodarowaniu, także możliwość rozwoju. Wychowawcza rola cechu polegała na wpajaniu członkom, iż każdy z nich musi czuwać nad drugim. Zniewaga lub zniesławienie postrzegane były jako zachowanie niehonorowe. Oczywiście atmosferę przymusu, w jakiej żyli członkowie cechu, z dzisiejszej perspektywy można by drwiąco określić jako „średniowieczną”, lecz takiej przyzwoitości oraz honoru nowoczesna wolność rzemieślnicza, nieraz poddająca rzemieślników znacznie dotkliwszym przymusom,  nigdy nie zaznała.

 Przy całej trosce o braci po fachu, nie zapominano także o potrzebujących. W wielu karach istniał zapis „dla biednych do szpitala”. Chcąc wyprawić przyjęcie, należało obdarować potrzebujących. Jeżeli czeladnik zachoruje podczas swojej wędrówki, może liczyć na pomoc swoich braci. Szczególną opieką otaczano wdowy po braciach oraz córki mistrzów. Jeżeli czeladnik z innego miasta poślubi ową wdowę lub córkę mistrza, zostanie wynagrodzony jak syn mistrza. Taką decyzję podjęła rada w 1731r., gdy pewien czeladnik poślubił córkę Jana Folkmanna.

 Zażyłość łącząca braci cechu trwała nie tylko za życia, także pośmiertnie należało uhonorować swego kompana. Obowiązkiem mistrza i czeladnika było odprowadzenie zmarłego do grobu, bądź znalezienie zastępstwa, jeżeli nie byli w stanie tego zrobić. Wszyscy członkowie cechu, mężczyźni
 i kobiety, mają obowiązek przybycia na pogrzeb kompana. Kto przybędzie dopiero po opuszczeniu trumny, musi zapłacić karę w postaci 1/2 funta wosku. Kto nie przybędzie na pogrzeb (mszę żałobną) zmarłego brata lub siostry, musi zapłacić karę w postaci 1 funta wosku.

 Każdy mistrz, czeladnik i uczeń ma obowiązek uczestniczenia w niedzielnej mszy oraz mszy odprawianej w pozostałe dni świąteczne. Oprócz mszy należy także wysłuchać kazania. Obecność będzie sprawdzana przez jednego z mistrzów. Kto przeciwstawi się temu obowiązkowi, zostanie zaprowadzony przed oblicze zwierzchnika i otrzyma należytą karę. Kto w święto Bożego Ciała nie chce nieść świecy, chociaż został do tego wyznaczony i „umyślnie oddziela się od procesji, zostanie po rozpoznaniu ukarany przez braci po fachu.”

 Bracia nauczeni byli szanować bliźniego i żyć bogobojnie, nie powinno więc dziwić, że szacunek dla władzy państwowej był dla nich równie oczywisty. Każdy członek cechu widział swój obowiązek w ochronie władzy przed zniesławieniem oraz jej obronie przed wrogami, na ile pozwalał mu na to majątek. Mistrzowie cechu rzeźniczego we wszystkich ciężkich latach zdominowanych przez zarazę, bądź wojnę wiernie spełniali swą powinność, ochoczo dźwigając wszelkie nakładane na nich obciążenia. Brali czynny udział w odbudowie częściowo zrujnowanej gospodarki oraz dobrobytu miasta. Owe zaangażowanie z czasem doceniono nadając mistrzom fachu rzeźnickiego w zmiennej kolejności honorowe urzędy.


 Burza podczas jarmarku w 1895r.

 

dr Adolf Poschmann


  W dniu 2 lipca 1895r. w Pieniężnie odbywał się jarmark. W długich rządach ustawiały się kramy z obarzankami, wyrobami maślanymi, piernikami, laskami miętowymi oraz wieloma innymi pokusami. Dziewczynki za 20 fenigów kupowały sobie lusterka i chichotały się, podziwiając bluzeczki dostępne we wszystkich kolorach tęczy. Chłopcy z kolei pozwalali sobie na kupno zielonego krawata i jednej pary szelek. August Kretschmann wybrał się w swojej nowej czapce
 i w towarzystwie Berty Angrick na karuzelę. Katarynki robiły taki hałas, że nawet wąsaci robotnicy stawali się muzykalni, tym bardziej, gdy wcześniej wypili morze wódki w karczmie Wicherta.

 W tym całym zamieszaniu nikt nie zauważył, że z zachodu nadciągała ciemna chmura burzowa. Nagle zerwał się silny wiatr, uniósł kramy i spustoszył cały jarmark. Kapelusze i czapki, chusty i chorągiewki latały w powietrzu i unosiły się ponad ratusz. Niespodziewanie spadł grad wielkości gołębich jaj. W mgnieniu oka wszystkie ulice i cały rynek opustoszały. Lało jak z cebra, prawdziwe oberwanie chmury. Rynsztoki nie były w stanie odprowadzić takiej ilości wody, przez co wąskie uliczki zostały całkowicie zalane. Woda sięgała wysokości stopy. Rwące potoki niosły różne zabawki i bułeczki, pończochy i koszyki z przyborami do szycia, bicze i zgrzebła, wszystko spływało prosto do Wałszy. Dwójka dzieci chciała przebiec z rynku do swojego domu, lecz oboje zostali porwani przez wodę i utonęli na środku ulicy.

  Po 20 minutach burza ucichła i znów zaczęło świecić słońce. Na opustoszałym rynku panował chaos. Pełno było przewróconych stołów, wszędzie leżały porozdzierane płótna z kramów. Przestraszeni kramarze i domokrążcy zaczęli powoli wychodzić z domów, aby sprawdzić, czy da się jeszcze coś uratować. Wszystkie okna z zawietrznej strony domów były powybijane. Szklarze nie podołali temu wyzwaniu, nie mieli wystarczających zapasów szkła. Musiano telegraficznie wzywać posiłki z Braniewa (Braunsberg) i Ornety (Wormditt). Zabudowania na północnym obszarze miasta równie mocno ucierpiały, także okolice Ornety zostały nawiedzone przez burzę. Nawałnica oszczędziła jedynie gospodarstwa położone na południu miasta.

Nigdy dotąd nie widziano tak gwałtownej burzy, jednak dla regionu znacznie gorszy był huragan z 17 stycznia 1818r., który szalał na terenie całych Prus Wschodnich. Wiatr zniszczył całe połacie lasów i spowodował w leśnictwach szkody sięgające 17 milionów talarów, pozostałe szkody w miastach i na wsi oszacowano wówczas na 13 milionów.


Data dodania 06 kwietnia 2012