W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Możecie Państwo dokonać w każdym czasie zmiany ustawień dotyczących cookies.

Dziś jest wtorek 17 czerwca 2025 r. Godzina 11:08 Imieniny Laury, Leszka, Marcjana

Wywiad


Nieprzejezdne drogi. Wywiad z burmistrzem Pieniężna Kazimierzem Kiejdo.

http://samorzad.pap.pl/depesze/wiadomosci_centralne/179969/Nieprzejezdne-drogi--Wywiad-z-burmistrzem-Pieniezna--Kazimierzem-Kiejdo-


Gminie Pieniężno szczególnie doskwiera brak systemowego rozwiązania, na szczeblu państwa, finansowania budowy, modernizacji, remontów i utrzymania dróg lokalnych.

W gminie Pieniężno jest aż 200 km dróg szutrowych, z czego 60 km to naprawdę ważne dla niej drogi. M.in. dlatego, że dowożone są po nich dzieci do szkoły. Po dużych, długotrwałych deszczach te drogi stają się często nieprzejezdne (są „rozjeżdżane” m.in. przez ciężki sprzęt rolniczy i ciężarówki, które są zbyt ciężkie jak na taką nawierzchnię), a gminie brakuje pieniędzy, by je utrzymać w dobrym stanie. Nie wspominając już o wymianie nawierzchni na asfaltową czy betonową.

W wywiadzie dla PAP Kazimierz Kiejdo, burmistrz miasta i gminy Pieniężno, mówi też o problemie finansowania oświaty, zbytnim obciążeniu przez nią gminnego budżetu. Dzieli się także swoimi spostrzeżeniami na temat nowelizacji Kodeksu wyborczego. Tłumacząc m.in., dlaczego nie jest zwolennikiem jednomandatowych okręgów wyborczych.

PAP: W Pieniężnie, tak jak w bardzo wielu gminach, jednym z najbardziej palących problemów są drogi lokalne, brak wystarczających funduszy na ich budowę, modernizację, remonty i utrzymanie. Proszę nam przybliżyć ten problem.

Kazimierz Kiejdo, burmistrz Pieniężna: - W naszej gminie mamy około 200 km dróg szutrowych, nie licząc dróg dojazdowych do poszczególnych posesji. W tym 60 km należy do kategorii I przejezdności. Tymi drogami głównie dowozimy dzieci do szkoły. One są potrzebne, niezbędne do codziennego przemieszczania się.

Te drogi mają miękką nawierzchnię, a co za tym idzie, padające z niewielkimi przerwami deszcze od sierpnia ubiegłego roku, powodują, że stają się one wręcz nieprzejezdne. Nie mamy środków na to, żeby ten zasób utrzymać w dobrym stanie. Dochodzi do trudnych sytuacji, bo bywa tak, że karetki nie dojeżdżają do chorych i musimy zaangażować straż pożarną, żeby doholować karetkę czy wyciągnąć ją z drogi, w której ugrzęzła, a nawet dowieźć chorego.
Warto dodać, że koszt budowy 1 km drogi o utwardzonej nawierzchni wynosi około 1 mln zł.

- W jaki sposób można rozwiązać problem finansowania dróg lokalnych?

- Problem dotyczy szczególnie gmin miejsko-wiejskich i wiejskich, które mają drogi o nieutwardzonej nawierzchni. W tej chwili jest drobne wsparcie na ten cel z Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich - to możliwość dofinansowania do 63 proc. kosztów inwestycji. Potrzebny jest więc duży udział własny i z tym mamy problem. Innym źródłem finansowania remontów dróg jest rządowy „Program rozwoju gminnej i powiatowej infrastruktury drogowej na lata 2016-2019”. Niestety, w tym przypadku dofinansowanie jest jeszcze mniejsze i wynosi zaledwie 50 proc.
W poprzednich latach korzystaliśmy w maksymalnym stopniu ze środków zewnętrznych. Obecnie na udział własny zostają nam niewielkie fundusze.
 
Kolejny problem polega na tym, że rolnicy „uzbroili się” w ciężki sprzęt. Cieszymy się, że z tego, że nasi rolnicy są dobrze „dosprzętowieni”. Jednak drogi, które posiadamy, nie mają odpowiedniej nawierzchni, aby przenieść taki ciężar. Długotrwałe deszcze, a do tego ciężki sprzęt rolniczy, jak i zaopatrzenia rolniczego, wywóz drewna przez leśników - wszystko to wpływa bardzo negatywnie na stan naszych dróg.

W przypadku sprzętu rolniczego, leśnego czy też zaopatrzenia rolniczego (np. mleczarki) nie oddziałuje się na drogę naciskiem osi 5 ton, ale 30, 40 a czasami nawet 50 ton. Miękkie drogi nie wytrzymują takiego obciążenia. To jest ogromny problem. Sygnalizowałem go w liście do pani premier. Skierowałem go również do ówczesnego wiceministra infrastruktury pana Jerzego Szmita. Cieszylibyśmy się, gdybyśmy mieli większe wsparcie na remonty takich dróg.

- Zastosowaliście państwo – na jednej z dróg, zniszczonej przez ciężki ruch do elewatorów zbożowych - technologię jednowarstwowej nawierzchni asfaltowej, co daje – jak zapewnia branża asfaltowa - mniejsze koszty, ale i większą wytrzymałość nawierzchni.
 
- Taką technologię można zastosować, jeżeli mamy twardą podbudowę. Wtedy można zastosować jednowarstwową nawierzchnię, ale takich odcinków jest niewiele. Ta technologia nie rozwiązuje nam problemu.

- Czyli pozostaje kwestia finansów?

- Przede wszystkim. Do tego też potrzeba współpracy rady miejskiej zorientowanej na dobro wspólne, potrafiącej spojrzeć przez pryzmat dobra wspólnego gminy.

- Przejdźmy do kolejnej kwestii, z którą zmagają się samorządy: reorganizacji oświaty i mającego na nią duży wpływ czynnika demograficznego.

- Mamy cztery szkoły podstawowe i wygaszane gimnazjum. Trzy z nich to małe szkoły podstawowe: dwie liczą po 40, a trzecia 60 uczniów. Czwarta szkoła podstawowa to typowa szkoła licząca około 200 uczniów. Jeżeli policzymy, że dofinasowanie w postaci subwencji na ucznia wynosi około 5 300 zł, a koszt utrzymania małej szkoły - około 1 miliona zł, to wychodzi, że do każdej takiej małej szkoły musimy dołożyć z własnych środków ok. 800 tys. zł rocznie. A przypomnę, że my mamy trzy takie szkoły.

Do tego dochodzą inne zadania związane z oświatą. Jak np. dowożenie uczniów do szkół czy prowadzenie przedszkola. Radni Rady Miejskiej nie wyrazili zgody na zmiany w strukturze szkół i dlatego sytuacja w oświacie jest u nas obecnie bardzo trudna. Bardzo radykalnie pogarsza to sytuację finansową gminy.

Ten problem ciągle wskazuję obecnej Radzie Miejskiej. Potrzebna nam jest reorganizacja oświaty, bo nie stać nas na to, żeby przy własnych dochodach wynoszących 7 mln zł przeznaczać 60 proc. tej kwoty na oświatę. To nas totalnie paraliżuje.
Chciałbym dodać, że jeżeli chodzi o reorganizację oświaty przeprowadzoną przez rząd, to tutaj nie ma żadnego problemu. Natomiast trudnością jest czynnik demograficzny, czyli mała liczba dzieci.
 
- To wynika z wyludniania czy starzenia się społeczeństwa?
 
- Brakowało w Polsce długofalowej polityki prorodzinnej, wspierającej rodzinę. Na naszym terenie było również duże bezrobocie, które sięgało nawet ponad 30 proc. Mieliśmy dużą migrację: wyjazdy za granicę i do innych miast – za pracą. Wyjeżdżali w większości młodzi, kreatywni ludzie wyjeżdżali. Nasze problemy demograficzne są m.in. skutkiem tych procesów. Odwrócić taką sytuację nie jest łatwo.
 
Dodatkowo, Rada Miejska przekształciła wszystkie szkoły podstawowe z sześcioletnich na ośmioletnie, co spowodowało zwiększenie liczby klas, za których nauczanie trzeba zapłacić. W tym roku dodatkowo doszedł jeden oddział, w przyszłym roku dojdzie kolejny, a liczba dzieci nie zwiększyła się. Zatem z roku na rok jestem zmuszony dokładać kolejne kwoty na utrzymanie istniejących szkół.

Dalsze kontynuowanie tak rozbudowanej sieci szkolnej szybko doprowadzi do degradacji innych zadań gminy. Już teraz – tak, jak wcześniej wspominałem - borykamy się z problemem utrzymania przejezdności dróg gminnych itp. Tylko odpowiedzialność wszystkich – a w szczególności radnych Rady Miejskiej, bo to tylko oni mogą zdecydować o zmianie sieci szkół – za dalsze losy całej gminy, zapewni możliwość ustabilizowania wydatków gminnych.

- Mówimy o problemach. Proszę dla odmiany powiedzieć co się udało w Państwa gminie dokonać?

- Pozwolę sobie odpowiedzieć w oparciu o dane statystyczne. Nasza gmina utrzymuje się, jeśli chodzi o dochody na mieszkańca na 90 miejscu wśród 116 jednostek samorządowych w województwie. Natomiast jeśli chodzi o wydatki, to w zależności od roku, plasujemy się w ramach wszystkich samorządów (w województwie) na około 15 miejscu.

To świadczy o kreatywności pracowników całego urzędu, którym jestem za to wdzięczny. Świadczy to również o dobrej organizacji pracy. Dzięki temu, majątek trwały gminy wzrósł na koniec 2017 roku z 20 mln zł do około 45 mln zł. To pokazuje, jak ogromną pracę musieliśmy wykonać. Nasze zadłużenie to tylko 29 proc. naszych rocznych dochodów, które wynoszą ok. 30 mln zł.

Korzystaliśmy z różnych możliwych dofinansowań. Każdą złotówkę staraliśmy się pomnożyć, nawet kilkunastokrotnie. Były takie przypadki, kiedy realizowaliśmy inwestycję, całkowicie finansując ją z środków zewnętrznych. Była to na przykład budowa oczyszczalni ścieków z przyłączami czy remonty obiektów, które mogliśmy wykonać dzięki współpracy z byłą Agencją Nieruchomości Rolnych, za co jej dziękuję.

- Gmina Pieniężno jest atrakcyjna turystycznie, leży w jednej z najpiękniejszych części Polski, na Warmii. Stawiacie Państwo na turystykę, chcecie ściągać inwestorów?

- Nasza gmina to teren rolniczy, popegeerowski. Jak wiemy, przedsiębiorcy niechętnie lokują swoje firmy bliżej ściany wschodniej. Takie mamy informacje ze specjalnej strefy ekonomicznej.
W Narodowym Planie Rozwoju postawiono na duże aglomeracje. Tam były lokowane środki, a my mieliśmy się podciągnąć do ich poziomu. Reszta Polski była zaniedbana. W naszej okolicy nie rozwinął się żaden wielki przemysł.

Poza tym, tak, jak wszędzie, punktem newralgicznym są drogi. Obecnie przebudowana będzie droga wojewódzka 507 na odcinku Pieniężno-Braniewo i droga 512 Pieniężno-Górowo Iławeckie. Są to ważne odcinki, ale nie mniej istotny jest odcinek drogi 507 między Pieniężnem a Olsztynem, który ma mosty o przejezdności do 20 ton. Jeśli chodzi o działania przedsiębiorców, zaopatrzenie, to przewożone są dużo większe ładunki. To nas bardzo boli i ogranicza w rozwoju.

- Kończąc naszą rozmowę, chciałbym zapytać Pana o opinię w sprawie zmian dotyczących kodeksu wyborczego.

- Jestem pracownikiem administracji od 1990 roku, a samorządowym od 1999 roku. W okresie 2002-2006 byłem radnym, wiceprzewodniczącym Rady Miejskiej w Pieniężnie, a od 2006 jestem burmistrzem. Jest to moja trzecia kadencja. Nie wiem, czy znów będę kandydował, bo decyzji jeszcze nie podjąłem. Mówiąc o moim doświadczeniu samorządowym, chcę niejako przedstawić swoją legitymację do wypowiadania się na ten temat.

Być może narażę się wielu osobom, ale uważam, że w gminach do 20 tys. mieszkańcy postrzegają jako gospodarza burmistrza czy wójta i do niego idą ze wszystkimi problemami. To jego wybiera cała gmina. On jest dla nich kimś, od kogo mogą oczekiwać pomocy i do kogo mogą ze wszystkim się zwrócić.

Wiemy, że kompetencje są podzielone. Co do zasady: rada ma kompetencje uchwałodawcze a burmistrz wykonawcze. Jeżeli rada jest w opozycji, a takie sytuacje się zdarzają, to sam burmistrz nie będzie mógł wiele zrobić. Np. co zrobiłby rząd, gdyby sejm był w opozycji wobec niego?

Popieram pomysł dwukadencyjności wójtów, burmistrzów i prezydentów miast, ale uważam, że równocześnie z tym można by wprowadzić system wzorowany na systemie prezydenckim - z radą jako ciałem doradczym i kontrolnym. Udział społeczeństwa można zapewnić w formie bardziej dostępnego referendum w sprawach istotnych dla gminy, np. reorganizacji oświaty. Proszę przeanalizować uchwały rad i zobaczyć, kto był inicjatorem referendów, ile jest przypadków, w których radni czy rada była ich wnioskodawcą. Twierdzę, że może to być od 0 do 5 proc. takich przypadków.

- Jest niemało krytycznych uwag dotyczących zmian w Kodeksie wyborczym. Czy Pan dostrzega jakieś ich pozytywy?

- Nie mam nic przeciwko dwukadencyjności. Uważam jednak, że przy pięcioletniej kadencji i piastowaniu stanowiska wójta i burmistrza przez dwie kadencje, należałoby im zapewnić po upływie tych kadencji minimalne uposażenie na poziomie najniższej pensji krajowej.

Wynika to z tego, że po pierwszej kadencji można wrócić do innej pracy, przynajmniej teoretycznie. Natomiast po drugiej kadencji już tak nie jest. Ci ludzie są kreatywni, na pewno sobie poradzą, ale to na wypadek gdyby zamiast wracać do zwykłej pracy chcieli zaangażować się w organizacjach pozarządowych. Widać to na przykładzie miast partnerskich w Niemczech. Tam burmistrzowie kończą pracę samorządową i angażują się w organizacje pozarządowe, bo to jest bardzo ważny i potrzebny sektor.

- Na co jeszcze zwróciłby Pan uwagę?

- Należałoby jeszcze zmniejszyć liczbę radnych, bo dziś jest ich za dużo. Niech będzie 1 radny na tysiąc mieszkańców. U nas jest 6 tys. mieszkańców, a w radzie zasiada 15 radnych. Czy jest taka potrzeba? To są też koszty, zwłaszcza, że radny często niewiele sobą wnosi i za nic nie odpowiada. Jego odpowiedzialność jest tylko polityczna – przed wyborcami. Bardziej odpowiedzialną funkcję, choć nie w pełni docenianą, pełnią sołtysi. Oprócz tego niech rada będzie ciałem doradczym, posiadającym kompetencje kontrolne. Niech kontroluje wszystko, co możliwe. Bo władzy trzeba patrzeć na ręce.

- Okręgi wyborcze jednomandatowe czy wielomandatowe?

- Mieliśmy wcześniej miasto podzielone na okręgi wielomandatowe – odpowiednio trzy- i czteromandatowe. Uważam, że było to korzystniejsze. Dlatego, że jeśli starało się dwóch równorzędnych kandydatów o mandat radnego, nawet z różnych opcji, to oni z reguły przechodzili. Bardzo małe okręgi, jednomandatowe, skutkują tym, że radny skupia się głównie, jeżeli nie wyłącznie, na swoim okręgu wyborczym. Często nie interesuje go nic innego. Brakuje spojrzenia całościowego, przez pryzmat całej gminy.

Rozmawiał: Jacek Sądej 

Informację przesłał Jacek Krzemiński Kierownik Działu Serwisów Samorządowych z Polskiej Agencji Prasowej S.A.


Data dodania 11 stycznia 2018